jest pozbawiony łez
(proszę nie rońcie ich)
ma nastrojowe brzmienie
wymyślił go, jeśli to ważne,
na poczekaniu
nie chce nikomu czynić krzywdy
odczuł wiele przykrości
(oszczędzę wam tych opowieści)
przetrąciły mu kark, napsuły krwi
nie czynił żadnego zła
żadnego z najgorszych
pragnie zwykłego życia
podszytego odrobiną trosk
problemów
ilu jest w stanie
właściwie odczytać
jego intencje?
godnie przetrwałeś dżumy toczące XX stulecie
wzniosłeś się niczym Galilejczyk
(Upadek był tylko umowny - jako tytuł)
świadom gdzie zło obraca
krew zniewolonych
za co przyjazne gesty
stały się przekleństwami
im jest obojętne czy giną tłumy
błogosławią idei - tyle robią
postępowałeś inaczej
szukałeś człowieka
nawet obcego
śmiertelnika o prawdziwym spojrzeniu
szybciej Mojry przecięły twój szal
a prawie wypowiedziałeś
ostatnie słowo
poszukiwał swego przeznaczenia
albowiem
potrzebował poznać namacalny
sens bytu
przemierzył obce lądy
przekroczył swe spojrzenie
zwyciężył liczne próby
zginął u progu zwycięstwa
blisko domu Ojca
który tylko czekał
jego przyjścia
zdążyło zawczasu poznać ojca
nim oplótł je cień sieci?
matkę zna od narodzin
jak swe ciotki
i przyrodnie rodzeństwo
podobnie uroki sawanny
rzadką muzykę burz
dobrotliwy cień baobabów
może ich nie zapomni zlęknione
przepłynie bezmiar wód
ujrzy najdalsze strony
już dorosłe z grzywą
będzie władać rykiem mocy
świadom, chyba raczej nie,
czyim jest dziedzicem
jest wręcz dwulatkiem - kwestia oceny
zacząłem go w samo południe
(po drodze dorobiłem się kaca)
skończyłem o podobnej porze
wyparłem się użycia
zbędnych słów
zrezygnowałem z metafor
wolałem proste znaczenie
piasek i czas
cień i słońce
zdarzenie i przypadki
powściągnąłem się od patrzenia
na zegarek
nie, nie jestem dzieckiem fortuny
uważam siebie raczej
za głupca
w błazeńskiej czapce
miewam potknięcia
przez które wpadam
twarzą na poduszkę
bynajmniej nos mam cały
i tak od urodzenia
wiele głupot czyni się na złość
choćby mędrzec - pustelnik
odrzuca szept bibliotek i archiwów
na rzecz ciszy skał i sępów
złośliwość, ależ owszem,
nie dziwię się
wy tym bardziej nie powinniście
gwiazdy to migawki żyć
ludziom pasują te jaśniejsze
o gasnących wolą zapomnieć
skryty zmierza powalonym
nad mokradłami pniem
(oto zdobycz nieopatrznie czeka
swej zguby
pochylona nad wodopojem)
kroczy - ani nie mrugnie
niewzruszony skupia oczy
kwestia potrzeby - głód zmusza
naprężone mięśnie
prą naprzód
wolno, coraz szybciej
aż bieg (dwa, trzy kroki)
przeistacza się w skok
okrzyk rozrywa przestrzeń
z krzewów wzlatują ptaki
w wodzie zakwita róż
matka niesie dzieciom pokarm
wkrótce same wyruszą
załatwiłem co potrzebowałem zrobić
mogę z czystym sumieniem
wrzucić do ognia
stary kalendarz (wyblakł)
nowy już czeka przyszykowany
(krajobrazy na przestrzeni roku)
powiesiłem go wysoko
w kuchni
wezmę proszki nasenne
budzik nastawiłem
na wpół do północy
nie ma sensu męczyć się
powszechnym chłamem
pijani w sztok
już zagłuszają brzmienie
wypoczęty i wyspany
ucieszę oko
świtem jutra